Strona:Jack London - Wyga.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

starał się w porę naprostować jej biegu. Kiedy to uczynił, było za późno. Łódź naprzemiany, to wisząc w powietrzu, to idąc pod wodę, płynęła naukos przez Grzywę w wirowy lej po drugiej stronie rzeki. O jakie sto stóp dalej pokazały się pływające w wodzie skrzynie i toboły, a potem spód przewróconej łodzi i głowy sześciu rozproszonych ludzi. Dwu udało się dotrzeć do płytkiej wody u brzegu, czterech utonęło, a wszystko co mogło się utrzymać na powierzchni wody, zniknęło z oczu, zniesione szybkim prądem za zakręt rzeki.
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie.
Pierwszy odezwał się Krótki.
— Chodź! — rzekł do Kurzawy. — Tak czy siak musimy łódź przepchać. Spietram się, jak się będę dłużej przyglądał.
— Pojedziemy, aż się za nami zakurzy! — odpowiedział mu z zawziętym uśmiechem Kurzawa.
— A ty z pewnością zasłużysz sobie na swój przydomek — odrzekł Krótki, poczem, zwróciwszy się do chlebodawców, zawołał: — Panowie idą?
Nie dosłyszeli jakoś, prawdopodobnie z powodu huku.
Brodząc w śniegu wysokim na stopę, wrócili na miejsce, gdzie prąd się zaczynał, i odwiązali łódź. Kit myślał tylko o dwóch rzeczach: o charakterze i odwadze swego towarzysza, a myśl ta dodawała mu bodźca, a bodźca również dodawała mu myśl, że tak stary Izaak Bellew, jak i wszyscy inni członkowie tej rodziny, dokonywali podobnych czynów w swym zwycięskim pochodzie na Zachód.