Strona:Jack London - Wyga.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Co oni mogli zrobić, tego i on dokaże. To było mięso, twarde mięso i Kurzawa czuł jak nigdy, że takie mięso mogą jeść tylko silni ludzie.
— Syp prosto na sam wierzchołek grzbietu! — krzyknął mu Krótki, wkładając do ust zwitek tytoniu, kiedy coraz szybciej lecąca łódź kierowała się ku prądom.
Kit kiwnął głową; zwaliwszy się całą siłą i całym ciężarem ciała na ster, spróbował go i ruszył wprost na prądy.
Kiedy w kilka minut później napół żywi przybili w płytkiej wodzie do brzegu poniżej Białego Konia, Krótki wypluł sok tytoniowy, wypełniający mu usta, i potrząsnął dłonią Kurzawy.
— Mięso! mięso! — śpiewał. — Jemy je na surowo! Jemy je żywcem!
Na brzegu spotkali Brecka. O parę kroków dalej stała jego żona. Kit uścisnął rękę Brecka.
— Obawiam się, że wasze czółno tego nie dokaże — rzekł. — Jest mniejsze od naszego i, zdaje mi się, łatwo wywrotne.
Breck wyjął paczkę banknotów.
— Dam wam po sto dolarów na głowę, jeśli mi je przewieziecie.
Kit popatrzył chwilę na miotające się fale Grzywy Białego Konia. Zapadał długi, pogodny zmierzch, zdawało się, że jest zimniej, a krajobraz nabrał jakichś czarnych, dzikich tonów.
— Nie o to idzie — odezwał się Krótki. — Nie potrzebujemy waszych pieniędzy. Nigdybyśmy ich nie wzięli. Ale mój towarzysz jest specjalistą od