Strona:Jack London - Wyga.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

łódek, a jeśli on mówi, że wasza łódź nie jest pewna, to wie co mówi.
Kit kiwnął głową, ale przypadkiem wzrok jego padł na panią Breck. Utkwiła w nim oczy i Kit pojął, że jeśli widział kiedy w oczach kobiety modlitwę, to widział ją właśnie w jej wzroku. Krótki powiódł wejrzeniem za jego oczami i zrozumiał, co się dzieje. Patrzyli tak na siebie zakłopotani i milczeli. Wreszcie, tknięci wspólną myślą, kiwnęli głowami i ruszyli w powrotną drogę ku Białemu Koniowi. Ale ledwie zrobili sto kroków, kiedy spotkali Stine’a i Sprague’a, idących z biegiem rzeki.
— Dokąd? — spytał szorstko Sprague.
— Przewieźć łódkę tego człowieka — odpowiedział Krótki.
— Nie, dosyć tego. Robi się ciemno. Rozbijecie namioty i przygotujecie obozowisko.
Kita ogarnął wstręt tak wielki, iż nie pozwalał mu ust otworzyć.
— Ten człowiek jest z żoną — rzekł Krótki.
— To jego rzecz — rzucił Stine.
— I Kurzawy i moja! — odrzekł Krótki.
— Zabraniam wam, Kurzawa, — rzekł Sprague szorstko, — jeszcze jeden krok a oddalę was.
— A ja was, Krótki — dodał Stine.
— I djabli was obu bez nas wezmą! — wybuchnął Krótki. — Jakże dojedziecie na swej przeklętej łodzi do Dawsonu? Kto wam poda kawę do łóżka, kto wam zrobi manikurę? Chodźcie, Kurzawa. Nie mogą nas puścić kantem. Mamy przecie umowę.