Strona:Jack London - Wyga.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli nie schowacie tej pukawki — rzekł — odbiorę ją i kostki u rąk wam nią poobijam.
— Jeśli nie zawrócicie, zastrzelę was na miejscu — groził Sprague.
Teraz wmieszał się do tego Krótki. Przestał rąbać lód i szybko stanął za plecami Sprague’a.
— Spróbujcie strzelić! — wołał, wywijając siekierą. — Aż mnie ręka swędzi, aby wam łeb rozwalić. Dalej, rozpoczynajcie tę uroczystość!
— To bunt! — wpadł Stine. — Najęliśmy was do wykonywania naszych rozkazów.
Krótki zwrócił się do niego.
— O, poczekajcie, dostaniecie i wy też swoje, jak tylko skończymy z waszym wspólnikiem, wy, śmierdzący, ofermisty flejtuchu!
— Sprague! — odezwał się Kit. — Daję wam trzydzieści sekund na schowanie rewolweru i założenie wiosła.
Sprague zawahał się, zaśmiał się histerycznie i schował rewolwer, pochylając się nad wiosłem.
Cal po calu posuwali się naprzód jeszcze przez dwie godziny wśród niewypowiedzianych wysiłków wzdłuż pieniącego się od fal skalistego wybrzeża i wkońcu sam Kit już zaczął się obawiać, czy nie strzelił głupstwa. Lecz właśnie w chwili, kiedy zamierzał dać hasło do odwrotu, wjechał w ciasny kanał, szeroki może na dwadzieścia stóp, a prowadzący do osłonionej ze wszystkich stron zatoczki, gdzie najsilniejszy nawet wicher nie marszczył gładkiej powierzchni wody. To była przystań, do której zawijały snać poprzednie łodzie. Przybili do piasz-