Niejedno ziarno musiało w ten sposób niepostrzeżenie zapaść w duszę małej Elizy.
Prócz panny Kobylińskiej była jeszcze Niemka dla wprawy w tym języku.
Obyczaj sprowadzania guwernantek cudzoziemek rozwielmożniony był wtedy powszechnie. Niestety, i dziś się to często zdarza, chociaż społeczeństwo zmieniło się i poprostu zmądrzało pod niejednym względem.
Mała Eliza, żywa, pojętna, zdolna, niedostateczność pobieranej nauki wynagradzała sobie czytaniem: po nieboszczyku ojcu zostało dużo dobrych książek. Okazywała także wielką chęć i łatwość do układania i opowiadania różnych bajek i powieści. Nauczycielka z tego powodu wróżyła jej na przyszłość zdolności pisarskie.
Tak upływało życie tym dzieciom w zaciszu, w wygodzie wszelkiej, bez chwilowego bodaj zetknięcia się z troską i nędzą ludzką. Młody wiek nie dozwalał im pamiętać i myśleć o minionych, aczkolwiek tak niedawnych burzach krajowych i klęskach.
W roku 1850 Eliza po raz pierwszy odbyła dłuższą podróż, jeździła z babką do Wilna.
Jeśli do niektórych miejscowości na Litwie całkiem słusznie możnaby przystosować wyrażenia Wincentego Pola o kraju „zapadłym, równym, sennym“, to rzecz ma się inaczej, gdy mowa o stolicy, o Wilnie.
Z Grodna ku Wilnu trzeba jechać w kierunku wschodnio-północnym. Odległość dosyć znaczna. Dzisiaj koleją żelazną kilka godzin, ale w owym czasie jechało się oczywiście końmi, a więc daleko dłużej, z przestankami i popasywaniem.
Zielone góry z trzech stron: od zachodu, południa i wschodu otaczają falistą, bardzo piękną dolinę. Od strony północnej widać płynącą skrętem Wilję, rzekę, o której pisze Mickiewicz:
„Wilja naszych strumieni rodzica,
dno ma złociste i błękitne lica“...