Strona:Jadwiga Marcinowska - Eliza Orzeszkowa, jej życie i pisma.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

przebył sień zupełnie ciemną, salę jadalną, do której zaglądał księżyc, i wszedł do swego pokoju oświetlonego palącą się na biurku lampą. Przez wpółotwarte okno naleciało mnóstwo białych nadniemeńskich motylków, wzbijało się pod sufit, krążyło dokoła lampy i z rozpiętemi skrzydły padało na okrywające biurko książki i papiery. Benedykt usiadł przed biurkiem i zamyślił się głęboko. Odebrał był właśnie list od brata swego Dominika.
Dominik, ongi zesłany do Rosji, pozostał tam z dobrej woli po upływie terminu, przywykł, zżył się z warunkami, umiłował majątkowe korzyści, zapomniał o ojczyźnie. Benedykt już oddawna usiłował o tym bracie nie pamiętać, zobojętnieć dla niego, ale to trudno: „Swoja krew, swój ból, swoja hańba.“ Przyszedł mu na myśl wieczór do dzisiejszego podobny — kiedyś przed laty. I wtedy miał list od Dominika, list namawiający usilnie, aby te kłopoty tutejsze i smutki i niewdzięczną pracę porzucił, Korczyn sprzedał, a do Rosji przyjeżdżał robić niezawodny majątek. Chwilę wahał się wówczas Benedykt, bo właśnie okrutnie ciężko mu było. Co go jednakże pocieszyło, dźwignęło, do rodzinnego miejsca przykuło? Syn. Zapytał: „Widziu, kochasz Niemen, lubisz ty te białe motylki? lubisz ten bór za Niemnem, w którego głębi w cieniu jodeł zapomniany i nieuczczony twój stryj spoczywa snem wiecznym? Dziecko już wtenczas to wszystko kochało, a on pokusy i rady gdzieindziej go wabiące, odepchnąwszy, wziął znowu krzyż swój na barki — i został.
Co to? Spieszne kroki ozwały się w przyległym pokoju, otworzyły się drzwi — te same co wówczas, do gabinetu wbiegł Witold. Znowu on! tylko dorosły teraz i tak dojrzały, jakby każdy rok przez niego przeżyty nakształt ziarna w sokach ziemi nad miarę rósł i nabrzmiewał.“ Ojciec zapytał:
— Zkąd przychodzisz? czegożeś taki rozgrzany i zmęczony?
— Przychodzę, mój ojcze, z ustami i sercem pełnemi skarg.