musimy różne projekty i plany na daleką przyszłość... A potym, pod wieczór... może razem popłyniemy...“
Zająknął się: „Na Mogiłę“ dokończył.“
Wkrótce po dniu tym pamiętnym zaszło w Korczynie zdarzenie wywołujące pochwałę jednych, a niezmierne zadziwienie drugich zpośród rodzinnej i domowej gromadki. Oto Justyna Orzelska postąpiła lepiej i rozsądniej, niż ongi panna Marta. Nie ulękła się pracy obok rzetelnego uczucia. Kochając Jana Bohatyrowicza i wzajem od niego kochana, właśnie oznajmiła rodzinie o blizkim z nim zamężciu. Na przełożenia i wykrzykniki niektórych osób, zwłaszcza pani Benedyktowej, odpowiedziała: „Brak pracy był mi oddawna trucizną i wstydem! O! jakże wdzięczną jestem temu, który mię pod nizki, ale własny, dach swój biorąc, daje nietylko zadowolenie serca, ale zajęcie dla rąk i myśli, zadanie życia, możność dopomagania komuś, pracowania na siebie i na innych. Uczoną nie jestem... Ale jeżeli światła, z łaski twojej, wuju Benedykcie, otrzymanego, zostanie mi trochę więcej niż oni go posiadają... z jakimże szczęściem pomiędzy nich je wniosę. O! z jakim szczęściem trzymać będę nad nimi ubogą lampkę moją, aby im trochę widniej, jaśniej, weselej było!“ Benedykt życzliwie przyjął ten zamiar siostrzenicy.
Tegoż dnia wybrał się do zaścianka, po latach, pierwszy raz po tak wielu latach.
„Poszli drogą sunącą białym szlakiem u spłowiałego kobierca pól. Niebo było białe od okrywających je obłoków; pod nim leciały stada jaskółek. W powietrzu panowała chłodna, smętna, łagodna cisza jesieni.“ Wszedłszy do zagrody Anzelma i Jana, Benedykt prosto ku gankowi zmierzał. A właśnie stał pod okapem ganku Anzelm przygarbiony trochę, w długiej kapocie; powolnym ruchem rękę ku dużej baraniej czapce podnosił.
Oczy tych dwu ludzi spotkały się ze sobą. Przez chwilę milcząc, na siebie patrzyli. Nakoniec Benedykt, kładąc dłoń na pochylonej przed nim głowie Jana, tonem zapynia wymówił:
„— Syn Jerzego?“
Strona:Jadwiga Marcinowska - Eliza Orzeszkowa, jej życie i pisma.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.