Strona:Jadwiga Marcinowska - Eliza Orzeszkowa, jej życie i pisma.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

kowa jednego ze smutków społeczeństwa, a mianowicie tego smutku, który ona sama odczuwała głęboko. Oto — nie wszyscy mają siłę wypełnić obowiązek i wytrwać tam, gdzie ciężko. Z przestrzeni mrocznej uciekają ludzie, szukając pogody; od pracy twardej, a nie przynoszącej osobiście nic, albo bardzo mało, uciekają tam, gdzie ich czeka łatwość zdobycia smacznego chleba i rozrywki.
A przecież ta mroczna przestrzeń i ta twarda praca — to Ojczyzna. Każde oderwanie rąk, które dla niej działać powinny, każde odsunięcie serca, które w niej i dla niej się narodziło, to krzywda i kradzież.
Orzeszkowa z głęboką troską pisała o tym w różnych utworach. Dziełem całkowicie tej myśli poświęconym jest powieść „Australczyk.“ Występuje w niej człowiek młody, zdolny, który dla zdobycia wygodnego bytu i znaczenia czyli dla tak zwanej „karjery“ zamieszkał w Petersburgu.
Z powodu jakichś wyjątkowych okoliczności przyjeżdża do krewnych na Litwę w dawne rodzinne strony. Przyjeżdża na czas krótki. Znajduje ludzi i warunki, sposób życia i myślenia, tak od wszystkiego, czym się przejął, odmienny, że się niezmiernie i bez przerwy dziwi. Przywykł myśleć tylko o sobie, pracować tylko dla siebie, tak jakby sobie powtarzał nieustannie i w kółko: ja, moje, dla mnie, we mnie. Tu zaś spotyka ludzi wyraźnie i całkowicie żyjących dla społeczeństwa i z których każdy wprowadza w czyn właśnie przeciwną, nie samolubną zasadę. Tego przybysza i tych pracowników miejscowych dzieli taka odległość przekonań, jak przestrzeń mórz pomiędzy dwoma lądami, dwoma częściami świata. A ponieważ Orzeszkowa za prawdziwą cywilizację uważa zrozumienie i wypełnienie obowiązków społecznych, przeto człowieka, który odbiegł od nich, odwyknął i już nie pojmuje, nazywa dzikim czyli Australczykiem.
Po pewnym czasie, po okresie zdumienia, a potym walki z samolubstwem, budzi się jednak w tym Australczyku uśpione od tak dawna sumienie. A zbudziwszy się, przemawia tak silnie i tak głośno, że już go niczym stłumić nie