głodu, chłodu i szturchańców a połajanek co niemiara. Jednego tylko nie mógł sobie nigdy przypomnieć, oto dobrego słowa, albo zaznanej pieszczoty. Opiekun jego, Łukasz, był od lat wielu stróżem przy miejskim cmentarzu; chałupka, w której mieszkał z żoną i podrzutkiem sierotą, znajdowała się tuż przy ogrodzeniu cmentarnym. Maleńki Sylwek chował się z tego powodu rzeczywiście wśród mogił, pomiędzy grobami bawił się i biegał, goniąc motyle; na kamiennej płycie któregoś z pomników niejednokrotnie noc przespał latem, a nawet w jesieni. Nie posiadał nazwiska, nazwano go przeto: „Cmentarnik.“
A tymczasem ojciec tego nędznego dziecięcia, bogaty i wielmożny pan Tytus Tarżyc pędził życie wygodne, piękne, miłe.
Ożenił się z panną wielkiej urody, miał dom mieszkalny, a raczej pałac, pełen ślicznych obrazów i książek i sprzętów ozdobnych, przyjemnych dla oka. Młodemu małżeństwu urodziła się córka, którą pan Tarżyc niezmiernie kochał i otaczał troskliwością największą, pieszczotami, staraniem i zbytkiem.
I nieświadomym był ten kochający ojciec, że gdzieś niebardzo daleko, w zgoła odmiennych warunkach wyrastało pośród nędzarzy jego drugie dziecko, tak samo krew z krwi, kość z kości jego.
Nie pamiętał, nie znał, nie przyszło mu nigdy na myśl. Uwiódł matkę i rzucił; istnieniem dziecka nie zaprzątał się ani przez jedną godzinę.
Krzywda!
Gdy Sylwek miał lat kilka, zdarzył się wypadek, który na umyśle jego dziecięcym pozostawił niezatarte wrażenie.
Pewnego wieczora przywędrował do chaty Łukasza niejaki Szymon Kępa, z zawodu nauczyciel ludowy.
Dziwnym człowiekiem był ten Kępa. Niegdyś jako małe dziecko odznaczał się niezwyczajną tkliwością serca. Na widok męczonego dorożkarskiego konia siadał na chodniku ulicy i płakał; starej i okaleczonej żebraczce pod kościołem
Strona:Jadwiga Marcinowska - Eliza Orzeszkowa, jej życie i pisma.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.