Pewnego roku pan Tarżyc zjechał do miasta na mieszkanie na całą zimę.
Tegoż roku Sylwek zetknął się po raz drugi w życiu z Szymonem Kępą.
Przez czas ubiegły Kępa przechodził różne koleje. Przemieszkiwał po rozmaitych zakątkach, najczęściej w niedostatku będąc, a nawet w biedzie, ale zawsze pochłonięty jedyną myślą i jednym planem. Zamierzał napisać olbrzymie dzieło, księgę, w którejby się zawarły wszystkie jego projekty i marzenia o przyszłym uszczęśliwieniu ludzkości. Zanim to nastąpi, pouczał żywym słowem kogo się dało i gdzie się dało. Skutek owego nauczania bywał rozmaity; aliści raz spotkała Kępę niespodziewana, a ciężka przygoda. W pewien zimowy wieczór, znajdując się w karczmie pośród tam zgromadzonej ludności wiejskiej, zawiązał jak zwykle długą rozmowę. Niebawem zapał ogarnął go taki, że wskoczył na ławę i z wysokości tej przemawiać zaczął. Dopóki mówił o cudownych maszynach, o przyszłym raju ziemskim, o równości wszystkich ludzi pomiędzy sobą, o potrzebie wzajemnego kochania się i t. d., dopóty ludzie słuchali go z różnemi nastrojami ducha, lecz cierpliwie i nawet ciekawie. Lecz gdy przechodząc do drugiej części swoich dowodzeń, wołać począł o równy pomiędzy ludźmi wszystkiemi podział dóbr ziemskich, usposobienie słuchaczy ulegać poczęło znacznej zmianie. Dostatni gospodarze, którzy posiadali spore kawały gruntu, a w spichrzach znaczną ilość zbożowych zapasów, z niepokojem oglądać się poczęli na parobków swych i najmitów, którzy ani na grunta, ani na zapasy i inwentarze jeszcze się nie zdobyli. Parobcy zaś i najmici, odziani w dostatnie kożuchy, podejrzliwie spoglądali na samego mówcę, którego wytarta i podarta odzież, wcale do pory roku zastosowaną nie była.
Gospodarze myśleli, że wcale niedogodną byłoby rzeczą, jeżeliby parobkom i najmitom przyszło do głowy przystąpić do równego z niemi podziału gruntów i zapasów; ci ostatni zaś, szyderczo ku mówcy wykrzykiwali: mądryś!
Strona:Jadwiga Marcinowska - Eliza Orzeszkowa, jej życie i pisma.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.