Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

Teraz listeczki one szeptać poczęły, a od dołu ciemność odpowiadała ledwo dosłyszalnem westchnieniem.
Przeciwległe, a niższe wzgórze Moriah, wzgórze chwalebne, święte, błogosławione, bieliło się całe wprost widmowem zjawiskiem nagromadzonych budowli marmurowych.
Potężny, okólny mur wspinał się od podnóża, dosięgając poziomu, gdzie podwójnemi i poczwórnemi szeregami kolumn monolitowych wyrastały krużganki króla Heroda. Podwórza wznosiły się stopniowaniem łagodnem, każdy z obmurowaniem swojem i pysznemi bramami, każdy pod oną chwilę zalany srebrzystem rozelśnieniem. A najwyżej ponad wszystkiemi w zachodniej stronie góry widniał, białemu, stężałemu obłokowi podobien przybytek, w którym mieszkało Niewymówione Imię...
W obrębie zabudowań świątynnych jeszcze cichość panowała niezamącona. Tylko czasami odezwał się gdzieś ziewnięciem albo urwanym wyrazem głos wartownika.
Bo dwudziestu jeden lewitów według praw a czuwać musiało na rogach zewnętrznego dziedzińca oraz u wszystkich bram, zaś trzech kapłanów w izbach blizkich Pańskiego Domu.
Czasami na kamieniach zadzwonił krok na-