Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/20

Ta strona została przepisana.

mniej rozumie wagę urzędu niźli Kohen-ha — Gadol sam... powinien... — poprawił się nieco złośliwie. — A jeżeli nigdy zastępca całkowitej miary nie trzyma, to cóż ci mówić w szczególności o takim jako Josef Ben Ellem, którego mizerność znamy?...
Odezwały się śmiechy.
A wtem podniósł się spokojny głos Zacharyasza.
— Nie wiemci, czy Mathias Ben Teofilus ma jakowąś do obawy lub troski osobliwej przyczynę. Zda mi się, że zgoła bez tego może być dzisiaj cały przeniknion... Izaliż wymówienie Imienia Pańskiego nad Izraelem nie dosyć wielka rzecz?
Uczyniło się cicho.
A Meszullam zaszeptał, trzęsąc głową:
— Imię! Tak, Zacharyaszu: Imię... Imię...
Rozdzielono się w dwie gromady, ustawiając parami. Wszyscy dzierżyli pochodnie za palone. I ruszył wywiadowczy pochód dwiema częściami w strony przeciwne, ażeby obejść krużganki wokoło.
Zaś Annasz udał się na »Ezrat Kohanim«[1].

Ponad górą Oliwną na progach blizkiego świtania, srebrna białość przełamywała się już z pierwszym napływem przesubtelnego błękitu.

  1. Podwórzec kapłanów.