Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Wywiązywała się z tego dziwna świetlistość, dla której niemasz wyrazu. Przedmioty świetlistością taką objęte, wydają się być zaprawdę ponadziemską myślą o rzeczy...
W zachodniej połaci »Ezrat Kohanim« wznosił się portyk przybytku, mający śnieżyste ściany dwu skrzydeł wyciągniętych na strony obie, a pomiędzy skrzydłami bramę ogromną i głęboką, aliści bez nijakich wierzei, bo otwarciem swem wyobrażać miała w symbolu widzialność nieboskłonu. Potężne oddrzwia nałożone były pokładem szczerego złota, jako też i mur dookoła.
Poprzez głębokość sklepionej pod bramą sieni oko dostrzedz mogło frontową ścianę świętego Domu.
Majaczyła ta ściana. W perłowo-błękitnem zaraniu taiła się tam, oczekując, niezmierna potęga olśniewania.
Bo wszystek świętego Przybytku przód od dołu aż po strop stał okryty najcenniejszemi, złotemi blachy jak jednolitą z zastygniętego blasku szatą.
Teraz blask spał, czekając.
I spało, sennie zwieszone od stropu ku drzwiom zamkniętym, mistyczne, winne grono z takiegoż najczystszego metalu, a udziałane na miarę przewyższającą wzrost człowieczy.
Niech wzejdzie słońce, niech się pierwsze