Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/22

Ta strona została przepisana.

promienie pocałowaniem położą na cichości snu tęskniącego. Zbudzi się moc, zamigota. I wnet palić się pocznie coraz rosnącym świetności pożarem.
Jak wizerunek słoneczny, jako odbicie chwały.
A więc w południe, gdy wielka Chwała stać będzie na samym szczycie widnokrężnej kopuły, blask przybytku tu w dole wzrośnie do stopnia takiego, że zamykać się będą m u siały patrzące oczy.
I jeszcze chociaż zamknione, pełno promieni uczują pod powiekami, bo nie rozwiewa się światłość przenikająca prądem żywym... I oto w sposób ten szczęściem napełni się pierś człowiecza aż — rozwidni się w sobie i wargi złożą się do wyrazu: »Święty! święty! święty!«
Ogieniek tlił się wśród węgli na wielkim, czworobocznym i wyniesionym wysoko ołtarzu ofiarniczym.
Stał ołtarz ten nawprost bramy portyku.
Na pustej, białej powierzchni szarzała tylko jedna postać leżąca; człowiek spał, piersią i twarzą przylgnąwszy do marmurowej płyty w podłodze.
Annas potrącił go lekko.
— Sagan przyszedł — powiedział.