Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/25

Ta strona została przepisana.

wygłosi Imię... Annaszu, szeptał, gdyby to mąż był, umiejący wygłosić Imię...
Annasz zatrząsł rękami:
— Sodoth! sodoth![1]) Zabraniam ci wdawać się w one rzeczy! Szaleńcom ostaw, lub takim, którzy czasu mają za wiele i ręce niezdatne do imania się mocnych dzieł!
Mówiąc to, ruszył przodem; Kajafa za nim niósł klucze.
Sagan już był w izbie Habittim [2]) w południowym rogu obwodu. Gdy tam wchodzili, dobiegło ich niespokojne pytanie Joazera:
— Dlaczego-ć wzywał?
Sagan głos zniżył:
— Chciał wiedzieć, czylim oglądał Szekinę...[3]).
— Cóż-eś odrzekł?
— Jak było, że zamknąłem oczy w ogromnej trwodze, a przeto nie wiem, czy się co ukazało...
Joazer parsknął śmiechem wzgardliwym. Sam człowiekiem był miękkim, jednakże mając wytworną naturę, brzydził się tak gminnego tchórzostwa oznaką.

Josef Ben Ellem tłumaczył się obrażony:

  1. Sod znaczy tajemnica. Sodoth liczba mnoga.
  2. Izba, w której przysposabiano placki ofiarne.
  3. Szekina — w danem znaczeniu obecność chwały Pańskiej.