Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Oto już zakręt i nagle — nie podziw, ale wstrząśnienie całej istoty.
Droga się rozdwoiła. Jedno ramię gościńca idzie naprzód, w świat, w kamienistą jakąś i smutną krainę; a zaś drugie na prawo, wspinając się cokolwiek po zboczu, wędrownika przywodzi — do wrót.
Stoi Mykeńska lwia brama.
Wrażenie jest poprostu nadmierne.
Do tych wrót droga skręca gościnna i szeroka, jak ongi w przedhomerowych czasach.
Te wrota stoją nienaruszone, jakby za niemi było grodzisko wrzące barbarzyńskim jeszcze przepychem uczt, i szczękiem broni i twardą pieśnią.
A przecież od tysięcy, tysięcy lat ściele się tam jedynie, w znoju słonecznym cicha, obłamów i żwirów kamiennych chusta.
Potężny wał z szarych głazów półkręgiem idzie i przypiera do stromego zbocza.
Brama znajduje się właśnie w pobliżu tego miejsca.
Czasu wojny niełatwy był przystęp w dom Atrydów.
A dzisiaj, wszedłszy, widzimy zaraz na prawo przestrzeń niewielką, okrągłą, podwójnym rzędem stojących, ale nizkich, kamiennych płyt obwiedzioną. A z wnętrza tego