Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale oto rozdzierający powietrze krzyk wściekłości i bólu. To, tam w grodzisku król Agamemnon, zdobywca iliońskich murów, pada haniebnie uwikłany w purpurowym zwycięzkim płaszczu i ugodzon toporem wiarołomnej żony.
A teraz w cichem niebieskawem świtaniu Orestes przychodzi pokryjomu obcinać pukle sieroce na grobie ojca...
Żadne inne zwaliska nie sprawiają podobnego wstrząśnienia, bowiem tu już nie przeszłość, ale zamierzchłość staje się obecną.
I znowu spoglądamy okolnie, pytając tego widnokręgu, czem był, że wykołysał w obrębie swoim straszne i nieprześnione sny purpurowe, do których zawsze powraca najgłębsza pamięć ludzkości.
Niema kształtów olbrzymich; nie strzelają nad chmurami lodowce, nie leją się kaskady. Ale prostota tych czerwieniejących w zmierzchu pagórków posępniejsza jest ponad wszelką grozę. Z umiarkowanych zarysów tych linji wyłania się tajemnica nieśmiertelnej wielkości greckiej.
Nadciągnął wieczór. Dusza wgłębiła się w jakoweś zamierzchłe przepaści, odświecające barwą szkarłatu. Tam złożone są pierwowzory tragizmu; tam ziarna poruszeń przyszłych, surowe, płodne ziarna...