Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Napiera z dwu kierunków przeciwnych fala ludzi: przedzierają się objuczone i popędzane krzykami osły: na różnej wysokości widnieje wyciągnięte, cierpliwe, zczerniałe dłonie nieskończonej linii żebraków wszelkiego rodzaju.
Pomiędzy straganami „dewocyonaliów“ gdzie niegdzie sklepik z żywnością; krągłe placki arabskie, oliwki, stosy pomarańcz, serki, które może w swym czasie były poniekąd białe. Albo maleńka, srodze zaśmiecona kawiarnia: powystawiane filiżaneczki do kawy.
Fala ludzka spiera się, stłacza: runęła w dół po brukowanych w ulicy schodkach na kwadratowy podwórzec. Tu głowa jest przy głowie; pod otwartem niebem wzbił się nieprzerywany, różnojęzyczny, odurzający gwar.
Widać frontową ścianę kościoła; podwójny, bogato rzeźbiony łuk portyków, poniżej których wnijście jest tylko jedno, bowiem drugie (na prawo) zamurowane.
Z tym samym niesłabnącym pędem i zgiełkiem wtłacza się tłum do świątyni.
Zajaśniały w przedsionku wspaniałe lampy alabastrowe zawieszone nad wielką płytą kamienną, kędy, według podania, Nikodem namaścić miał zdjęte z krzyża ciało Chrystusa.
Olbrzymie świeczniki ustawione są wkoło, zaś lampy bez przerwy dzień i noc się palą.
Ze wzdychaniem i płaczem wali ciżba ku płycie. Przypadają postacie czarne i szare,