by cała dzielnica. Cerkiew, szpital, „duchowna misya”, szeregi domów mieszkalnych, tania, a dobra kuchnia, ogród do odpoczynku i t. d. Mieszkania bezpłatne, albo za bardzo nizką cenę.
Wskazówki, ułatwienia; zamawiane specyalne pociągi do portu w Jaffie.
Słowem pod wszelkiemi względami punkt oparcia.
Obok tych inni. Odziani również ubogo; prawdopodobnie ubożsi, szaraczkowie.
Ludzie-sieroty. Dość im się przyjrzeć przez chwilę.
Oto np. gromadka... Długie różańce zawieszone przez szyje. Zgoła pytać nie trzeba, ani podsłuchiwać słów żarliwie szeptanych: „Zdrowaś Marya, łaskiś pełna, Pan z Tobą...“
— „Zkąd wy?” — „Z lubelskiego powiatu; z chełmskiego; z zamojskiego; z Wilna“...
Niemal że najczęściej właśnie z Chełmszczyzny i z Podlasia.
„Któż was tu przywiózł? Kto ułatwił?”
— „A nikt... My tak sobie sami“...
I rzeczywiście są sami. Jedyną ich tu prawną i oficyalną opiekę stanowi ksiądz Franciszkanin, zniemczony Ślązak, który po polsku piąte przez dziesiąte rozumie a szkaradnie mówi i podobno jest dla Polaków niesympatycznie usposobiony.
Owóż tacy, gnani tęsknotą, przychodzą.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.