siedzących wierzb głowaczy; podobne, całkiem podobne, bywają u nas nad Wisłą.
Ale tutaj coś odmiennego w barwie ogólnej, a przedewszystkiem w powietrzu. Soczysta łąk zieloność nasycona wilgocią; prześwietlający, ale jakoby stłumiony błękit nieba.
Szarawa kopuła zda się nachylać, zda się opuszczać — w oczekiwaniu; pod kopułą przeciąga wiew nagły, orzeźwiający, nieskończenie potężny.
❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ |
Dalekie, ciche miasteczko nad brzegiem oceanu.
Idzie się w dół ulicą jeszcze senną, zaledwo gdzie niegdzie poczynają otwierać drzwi sklepów i okiennice w mieszkaniach. Na rogu widnieje napis: „Boulevard de l’ocean“.
Szereg drzew stoi cicho; wyblakłe, zwarzone od wiatrów liście. Stoją drzewa szeregiem nieco smutnym.
W dół po łagodnej pochyłości ulicy.
I — nagły obryw.
Na widnokręgu obsunęła się chmura... Ogromna sinawa chmura legła od piasczystego wybrzeża, aż kędyś po wpół zatarty kres daleki. I wzdyma się, idąc, i uwypukla ruchomo ku onym kresom.