Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

się jedno zwyczajne serce na miarę wiekowych bólów i snów.
Upragnienie tysięcy lat patrzy przez nas ku chwili, która będzie; niespokojność tysięcy lat w nas się ogląda za chwilą, która była.
Jednemu i drugiemu na imię jest tęsknota.
Dlatego nie widzimy, ani pamiętamy szeregu drobnych szczegółów. Wzrok nasz przechodzi po tem, jakgdyby mówiąc:
„Nie istniejecie“.
Migocąca smuga światła napływa od dołu przez otwór, którędy stopnie schodzą.

Grota jest niewielka i bardzo wązka. Dzień i noc jarzą się mnogie lampy, drży blask, który się dalej rozprasza, walcząc z cieniem w załomach skalnych ścian.
Słychać od czasu do czasu głębokie, przebolesne westchnienie; to znowu szept słów błagalnych, niewyraźnych, zdyszanych jakby szelest liści, które przywiane tutaj zdaleka burzą świata.
Albo inna chwila: jest wczesne rano, właściwie jeszcze noc, godzina wpół do trzeciej. Na górze odbywa się nabożeństwo greckie, tu w grocie łacińska msza. Od chwili do chwili dyakon Grek schodzi z lekkiem brzęczeniem łańcuszków kadzielnicy. Rozbujał ją i napełnił pieczarę wonnym dymem. Przez