Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilach; tu zawsze szczególna atmosfera i osobliwy świat.
O świcie odmykają się drzwi kościoła. Łacinnicy i Grecy kolejno, zależnie od tego, czyje nabożeństwo w danym dniu rychlej przypada, uiszczają się z codziennej opłaty dozorcom kościelnym. Ci dozorcy to muzułmanie; o ile się zdaje, godność ta, a raczej to przedsiębiorstwo oddawna dziedziczy się w jednym rodzie.
W przedsionku, tuż u wnijścia na lewo, w niszy kobiercem wyścielonej, ku z owych dozorców dzień spędza przy fajce i kawie, a w niezmąconym spokoju, obojętnemi oczyma ogarniając przepływające wciąż tłumy.
Nawprost od drzwi wchodowych, ale już w głębi jarzy się wielkie światło. To szereg lamp, zawieszonych ponad tak zwaną płytą namaszczenia. Nieopodal i trochę na lewo oznaczone miejsce, z którego według tradycyi święte niewiasty przyglądały się namaszczaniu przez uczniów ciała Chrystusowego.
W tym przedsionku już nas ogarnia swoistość tutejszego dziwnego życia.
Szelest nieustających kroków i westchnień, głuchy stuk czół bijących o kamienie płyty, niekiedy wybuch głosów kłótliwych, a zawsze i pod wszystkiemi innemi dźwiękami — strumienie szeptów, mowa cierpiących