Wnijdźmy na jakieś miejsce wyniosłe i ogarnijmy oczyma całość dzisiejszej Jerozolimy.
Nad zbiorowiskiem dachów i szczytów wyróżniają się dwie kopuły.
Jedna z nich wynurzająca się w trudzie z pośród śródmiejskiego natłoku, to kościół Grobu Chrystusowego; druga na wschodniej rubieży miasta, na wyższym poziomie, zdaleka widna i przyciągająca oczy to „Kubbet-es-Sakhra“, meczet Omara, na wzgórzu Moriah wzniesiony, w tym obrębie gdzie była świątynia Salomona...
Cała przestrzeń, grzbiet góry, nosi nazwę Haram-ek-Szerif. Cudzoziemcowi, właściwiej inowiercy, dostać się tam dość trudno. Pozwolenia osobliwego potrzeba i przewodnika a jeszcze w dodatku żołnierza do straży.
Wchodzi się jedną z głębokich bram sklepionych. Na spotkanie oczom błysnęło białe światło, w twarz wionął wiatr i smutek.
Jest tu bowiem przedziwnie smutno.
Wielki obszar otwarty. Białawy od niestłumionej, jednostajnej światłości, także od barwy tutejszej kamiennej gleby. Meczet Omara i drugi El-Aksa nie mogą zapełnić tej przestrzeni. Wydają się prawie małe.
Pustka pozostaje niepocieszona.
Jest tu ogromnie smutno. Przemawia wieczysta żałość obnażonej „córki Syonu“.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.