Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

W paru miejscach niewielkie kępy drzew drobnolistnych szeleszczą bardzo cicho. Zresztą nigdzie zieleni. Monotonna, surowa światłość; możnaby o niej powiedzieć: żałobna, bowiem taka oświetla klęski niepocieszone.
Oczy widzą daleko. Schodzą urwiskami w głąb doliny Kedronu, na cmentarzyskach się kładą i na spiętrzonych zwałach kamieni. Zarysami białawych pagórków przebiegły i oparły się o najwyższy z nich, o Oliwną Górę.
Przestrzenność nasycona bladym kolorem; cisza, której moce słoneczne rozradować nie podołają; zabójczy smutek.
A teraz ponownie obejrzyjmy się tu wkrąg siebie i przeciwko sierocemu obnażeniu tej góry wystawmy sobie wspaniałość, o której czytaliśmy u Józefa Flawiusza.
Skała Moriah miała pierwotnie szczyt ostry, nie wystarczający co do obszaru. Wytężoną pracą dźwignięto olbrzymie podmurowania, na których poczynione są odpowiednie nasypy.
Jeszcze dzisiaj oglądać to można z podziwem.
Więc wyobraźmy sobie na tej, przez wolę ludzką uzyskanej przestrzeni, owe, cały czworobok otaczające, kolumnady podwójne, a „kolumny ciosane z jednej sztuki marmuru“. Od