Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

łożył się w brózdach na czole, przejawia się czasami w raptownem drżeniu rąk.
Hałas u wrót za progiem, stąpanie licznych bydląt, głosy czeladzi; przybyli.
Co potem zaszło w duszach tych dwojga ludzi, mających wreszcie dosięgnąć szczęścia, wyglądanego przez całe życie?
Zacharyasz, którego najpierwszym odruchem było okazane aniołowi słuszne zdziwiewienie: „Zkądże to poznam? bom jest stary, i żona moja podeszła we dniach swych“, teraz, pokonany i przekonany znakiem niemoty własnej, radował się niezrównaną słodyczą oczekiwania.
Aliści Elżbieta w olśnieniu szczęścia uwierzyła odrazu. Nie pytała, nie badała, nie dochodziła; w piersiach jej otwarło się morze blasku; wszystko stało się możliwością, słońcem i prawdą.
Upłynęło parę miesięcy. W miejsce dotychczasowych przycinków, uszanowanie sąsiadek poczęło otaczać dostojną matkę; wyróżnioną przez tak niezwykłe błogosławieństwo Boże.
Nie było dla izraelskiej niewiasty poniewierki i ujmy nad pozbawienie potomstwa, ale też w zamian i tryumf dosięgał szczytu, jeżeli dolę upośledzonej dźwignęła niespodziewanie łaska Pana. Spóźnione lata jeszcze przydawały znaczenia, sądzono bowiem, że