Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

nadzwyczajnem być musi dziecko, w takich okolicznościach po wołane do życia.
Nagle Elżbieta zapragnęła usunąć się od tych oznak szacunku, przyjaźni i podziwu. Zapragnęła samotności i ciszy.
Dlaczego?
Rozpierało ją poczucie jakiegoś ogromu. Głucho wiedziała, że z tym ogromem połączona jest przyszłość dziecięca, które nosiła w łonie.
Trzeba w cichości duchem uklęknąć przed tajemnicą. Może rozemkną się osłony.
Przytem najpotężniejszą tęsknotą tęskniła do tego syna. W odosobnieniu, w spokoju przyśpieszy sobie chwilę. Bo oto bez przerwy i bez przeszkody pochylać się będzie, jak nad kolebką, nad swojem własnem łonem. Oto, jeszcze zanim uderzy obudzone serce dzieciny, bez przerwy, a z rozkoszą wsłuchiwać się będzie w tętnienie własnej krwi, donoszące zasób tamtemu życiu. Wszystkie momenty dni tak spędzanych, dokoła niej śpiewać będą niewysłowione imię: matka! matka!
Niedaleko miasta na wzgórku stał właśnie domek ustronny, kędy czasami przemieszkiwali we skwary letnie; tam się udała w towarzystwie paru służebnic.
Poczęły płynąć tygodnie bardzo ciche. Niebawem w powietrzu zapowiedziała się wiosna. Figi napęczniały listowiem młodem,