Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Natenczas przejmujący krzyk: „Skało! o! roztwórz się, twarda skało! przyjmij matkę i dziecię!“
Dopiero późnym wieczorem, gdy przeminęła wszelka obawa, wydostała się Elżbieta z cudownego ukrycia. Cicho było. Gwiazdy migotały w głębokiem niebie. Mrok nie dozwalał rozejrzeć się w okolicy.
Matka ocalonego musiała osunąć się na ziemię w głębokiem podziękowaniu przed Panem.
Ale także osunęła się w trwodze.
Bo wiedziała, że nie wolno jej powrócić do miasta pod groźbą narażenia dziecięcia, a nie wiedziała, jakiem okaże się pustkowie, kędy z dziecięciem żyć wypadło.

Nazajutrz błogosławione poranne słońce oświetliło ojczyznę, którą Pan Bóg wyznaczył młodocianym latom proroka. Uspokoiła się dusza matki.
W pośrodku gór na łagodnem zboczu wytryska źródło i spływa o parę stóp poniżej do wyżłobienia w rodzaju okrągławej, dość obszernej sadzawki. Dookoła na stokach, pomiędzy kamieniami, wiotkie gałęzie krzewów i pojawienie się traw, a od tego kładą