Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

łąki przenosi w otwartą a spieczoną i chciwą pić pustynię.
Albo-li jeszcze większe. Streszczone w jednem piorunującem poczuciu, kiedy zbiegły się wszystkie tęsknoty, a twórczem upragnieniem zadrżało życie aż do głębiny trzew; w jednym wyrazie: już.
Oczywiście, nie można o tem dość godnie mówić... Chyba powtarzając niezastąpione orzeczenie ewangelisty: „Stało się słowo Pańskie do Jana...”
I wtedy natychmiastowy, potężny gest: podniósł się prorok i szedł do Jordanu.

Wysłańcy dostojników napotkali Chrzciciela w pobliżu świętej rzeki. Obecność jego odgadli łatwo po zbiegowisku postaci, krążących wśród gęstwiny, jakoby wokół głównego dla wszystkich punktu. Słuchacze to byli i uczniowie, lud, wychodzący z Jeruzalem i od całej żydowskiej ziemi.
Krótkie cienie padły na płową drogę: poboczne zarośla niewysokie były, aczkolwiek zwarte, służące za schronisko pospolitym tu dzikom, a zaś niekiedy i lwom.
Niebawem wędrowcy zapuścili się całkiem w głąb. Droga szła teraz rozsypiskiem żółtawem wpośród młodego lasu. Znużone czoła ogarnął miły wiew.