Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

tęsknoty ludzkiej dosięga niepomyślanej wyżyny, duch się pogrąża, wierzący w olśnienie białego światła, w byt niepoczęty i nieskończony, Boży.
Jan począł odpowiadać. Mówił nie tylko do owej marnej gromadki gniewnych ludzi, ale do rozświetlonych piasków pustkowia, do majaków dalekich gór, zasię także do wszystkich, którzyby kiedykolwiek w pustyni lub za pustynią podnieśli ku niebu serce smutne:
„Ja chrzczę wodą, ale w pośrodku was stanął, którego wy nie znacie.
„Ten was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem.
„Ten jest, który po mnie przyjdzie...“ tutaj słowa poleciały tajemniczym promieniem we wszystkość czasów i mocy: „ale który przede mną był.”
Słuchacze nie zrozumieli.

Następująca noc była właściwie ostatnią powołania Janowego.
Jako miał zwyczaj, po całodziennej nużącej pracy oddalił się od ludu. Szedł zwolna przez pustynię.
Żar słoneczny opadał. Pojawił się nawet przedwieczorny, szepcący wiatr; lekkiem tchnieniem przelatywał nad posępnością rozłogów. Morze Martwe leżało w oddali jak płachta sina.