Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.




Jerychońskie pola po obu krawędziach drogi zlekka szeleszczą kitami zielonego jęczmienia.
Pozostawiwszy za sobą miasto, właściwie kilkanaście lepianek i parę wystrzelających nad niemi europejskich budowli, jedziemy mniej więcej pół godziny.
Konie przeważnie dobre, szerokie siodła arabskie z wielkiemi, ciężkiemi strzemionami.
Koń zwrotny, idzie zgoła bez trenzli na jednym postronku po lewej stronie szyi.
Ale oto koniec oazy; bezpośrednio z zielonem polem graniczy pustynia.
Przyległa do ostatniego łanu, żółcieje w słońcu obszarem lekko falistym i bardzo smutnym.
A słońce już dość wysoko i dzień się zapowiada upalny.