Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

Pustynią teraz jechać będziemy coś około godziny.
Na prawo, od pewnego czasu widzialne, ale wciąż w odległości, połyskuje stalowo-niebieskie Martwe Morze.
Nie zbliżymy się doń, bo droga nas w bok prowadzi do przejazdu przez rzekę, Jordan jest oto tam przed nami, z północy na południe płynący; daleką, wązką linią zielonych wybrzeży wśród piasków oznaczony. Bliżej do morza a więc ku południowi znajduje się miejsce upamiętnione według tradycyi aktem chrztu Chrystusa. Do mostu kierować się trzeba w górę rzeki.
Jedziemy wciąż we wschodnim kierunku, mając przed sobą błękitniejące zjawisko moabskich skał za Jordanem.
Cisza jest i świetlistość w powietrzu.
Most na Jordanie wysoki, po obu stronach rodzajem schodów opatrzony, więc dostępny tylko dla jeźdźców albo pieszych.
Ale bo też i droga kołowa tu się kończy; począwszy od tamtego brzegu są jeno nikłe ścieżki, a potem ślady ścieżek – wiodące w górski kraj.
Rzeka płynie dość wartko głębokiem korytem wśród zielonego gąszczu cienkich topoli i rozłożystych krzów. Toczą się z cichym szumem wody mętne i płowe. Oczom