Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawowierni, pobożni żydzi gościńcem tym nie chadzali, przekładając uciążliwszą podróż po drugiej stronie Jordanu. Bo czemże największe utrudzenie w porównaniu z obrzydliwością mieszkania wpośród nieczystych? Samaryą, jak wiadowo, uważano za kraj „nieczysty“...
Ale był Jeden nie wzdragający się dotknięcia grzeszników.
Studnia znajdowała się w otoczeniu podmiejskich pól. Może, podobnie jak się dziś dzieje, ścieżyna do niej wiodła, biegnąca od głównej drogi. Może nieopodal jej zrębu stały, jak w tem miejscu dziś stoją, pomarańczowe i cytrynowe drzewa rozrosłe, tchnące niewysłowioną świeżością bujnych liści.
Godzina była popołudniowa, „jakoby szósta” (według ówczesnego rachunku). Tak mówi Ewangelia Św. Jana.
Studnię okrążało dość wysokie a szerokie obmurowanie; takie same i za dni naszych napotyka się wszędzie w tym kraju.
Bez wątpienia przybiegały tu ścieżki z blizkiego miasta Sichar. Rankiem i przed wieczorem roiło się na nich od postaci niewieścich, dźwigających na głowie wązko-szyje dzbanki gliniane. Chłopcy przypędzali osiołki objuczone stągwiami, które się mieszczą w koszach odpowiednio plecionych, zwisających bydlęciu na oba boki.