żu, gaj figowy. Drzewa są wspaniałych rozmiarów. Rozciągnęły się konary i cień ścielą po szaro-białej ziemi. A zaś u góry przepyszne sklepienie bujnych liści ciemno-zielonych przepuszcza delikatną siatkę złotych promieni i napełnione jest słodyczą ptasiego gwaru.
A drugie prześliczne miejsce, w kilka godzin później spotkane: wzgórze dosyć wysokie, trawiaste, szumiące, porosłe, starym lasem oliwnym. Pnie tych oliwek potężne, w koronach ich majestat łagodnej powagi.
W Palestynie nad wszystkie drzewa sprawiają wrażenie — oliwne. Do tych z tęsknotą przywiązuje się wyobraźnia, i myśl, i serce.
Ze wzgórza chwilę patrzymy na spadające w terasach połacie żyznego kraju, na krasę zbóż, wpośród których nie „ciche grusze“, lecz znowuż ciche oliwki siedzą.
Następnie jedzie się dość mozolnie: to stromo na dół, to również stromo w górę. Miejscami przesmykiem, jak szczeliną; miejscami pod sterczącą gdzieś wioską, przylepioną do zbocza, a wtedy karawana nasza wpada w ciasne opłotki bardzo wysokich, zwartych a kwitnących kaktusów.
Przed zachodem objął piersi powiew z przestrzeni. Znagła ukazuje się oczom szeroka i długa równina Medż-el-Ghazak.
Trzody pasą się na rozległem pastwisku; tu i owdzie pstrzą się gromadki ludzi.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.