Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

zieloną osłonę wdziera się siatką promieni; wyświetliło bronzowe twarze i uwydatnia senliwą nieruchomość postaci.
Jadąc od strony Karmelu, ma się za sobą dopiero co pożegnany szum morza, w sobie przejmujące wrażenie. Bo widziało się legendową górę Eljasza, po której wieczyście wiatry chodzą i która prostopadłemi ścianami zlatuje wprost w bezdeń i bezmiar łkających sinych wód.
A tymczasem wjechaliśmy między pola i błonia. Na prawo ode drogi studnia w wysokiem obmurowaniu. Naokół pokładły się stada owiec i czarnych kóz.
Trzeba zboczyć, aby ominąć, nie przerywając spokoju; gdyby się to mnóstwo spłoszone porwało, uczyniłoby chmurę kurzu i zamęt nieopowiedziany. Studnia jest i powinna być miejscem błogosławionem spoczynku.
Ale jest także ośrodkiem życia. Pasterze mozolnie rozlewają wodę w koryta, a dokonawszy tego, kładą się w cieniu, wpośrodku swoich trzód. Słychać powolne chłeptanie pijących bydląt i głosy ludzkie.
Niekiedy taki pastuch stanie wyprostowany na tle tej wszystkiej malowniczości i powietrznego przezrocza. Wtedy przedziwna sylwetka. Głowa w „kefijeh“ spowita, fałdy krótkiego płaszcza spływające z ramienia,