Szybko zapada zmierzch. Wpółwyraźnie widać trzody ciągnące do domu. Majaczeją zarysy pagórków. Tu, owdzie, przy zbliżeniu wyrastają jakieś konary drzewne, a wyminięte znowu się w mgle roztapiają.
Zaś tam wysoko jest dziwne niebo, przepaściste, zasnuwające się szarawem srebrem obłoków.
Słodycz niezmierna spływa na uciszony świat.
W oddali zabłysły światełka Nazaretu.
O którym Nazarecie teraz mówić będziemy? Czy o dzisiejszem, zmodernizowanem miasteczku, które cóż ma z dawniejszych, niezmiennych rzeczy? Jeno amfiteatr pagórków, spokój zacisza i każdodzienną gloryą prześwietlonego powietrza.
Czy o tym drugim, wymalowanym tęczami w głębi serc?
Aliści poezya tego drugiego Nazaretu jest czemś tak delikatnem, subtelnem i drogiem, że bodaj najostrożniejsze wyrazy wydałyby się jakowemś naruszeniem...
Więc tylko od czasu do czasu zaznaczyć można, że to istnieje, że wybłyska, przetwarzając dosyć banalną dzisiejszość w słodki czar.
Z wrażeń związanych z obecnym stanem rzeczy najsilniejszem jest to, które wywołuje codziennie zaranny dźwięk dzwonu.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.