W półświetle oczy mogą rozróżnić postacie
Jakuba, Piotra, Jana... Naraz między zgrają
jęły szukać, jak gdyby mówiąc: „Gdzie Go macie?
rozstąpcie się!“ Z pośpiechem bolesnym szukają
i zaszkliły się wielkim smutkiem, jak po stracie...
Rybitwi ciągiem sieci fal powierzchnię krają;
aliści niewód pusty, wszystek trud jałowy;
tchnienie trwogi wionęło na tych ludzi głowy.
Niepokój rośnie. Owóż są apostołowie,
wybrani pańscy, słudzy, którym piecza zdana!
Drżą ramiona bezsilne w nieszczęsnym połowie:
owoż słudzy niezdatni po odejściu Pana;
owóż dola, co smętnie się sieroctwem zowie.
W sieroctwie rozpętane namiętności rosną;
gniew i ból społem zdjęły załogę żałosną...
Widzicie, oczy? Co to? Nad przepaścią wody
olbrzymieje wam znagła ludzi tych znaczenie...
Czy majaki nawiewa wiatr poranny, młody?
Czy z krainy tajemnic tu upadły cienie?
A wtem pojąłem... Toć są postacie — narody!
Siadły w rybackie czółno, które powiew żenie;
zmącona, tęskna czeladź po odejściu Chrysta;
zmącona dziwna zjawa, ale rzeczywista.