zdziwił. Opowiedział mu tylko, jako są wszyscy strapieni i niespokojni o cenne zdrowie męża. Od momentu kiedy tu przybył, znagła oślepły, wiedziony przez towarzyszów pod ręce, nie przemówił jednego słowa, nie dotknął pożywienia. Zdaje się trwać na modlitwie — jakowejś zapamiętałej, a całkiem bezsennie, i w ten sposób upływa trzecia doba.
Głuchy niepokój jest w domu...
To rzekłszy, chciał Ananiasza wieść do komnaty. Ale ten, wyprzedzając go, skierował się sam przez podwórze, jakoby doskonale świadom, kędy i gdzie.
W głębi dosyć obszernej, oświetlonej lampami izby rysowała się postać Szawła. Juda, gospodarz dworu i paru jego przyjaciół siedzieli blizko wnijścia na pokrytej kobiercem podłodze. Twarze ich wyrażały strapienie, a co więcej obawę. Snać, gwoli tej obawie rozniecono tu tyle świateł. Gwoli stroskanym świadkom, a nie mężowi, do którego zmartwiałych źrenic napróżno przypływał drżący blask.
Głowa Szawła wyglądała tragicznie. Oblicze jego, zawsze wyrażające namiętność uczuć, teraz zdawało się skamieniałe w momencie jakiegoś straszliwego wstrząśnienia. Nie wykonywał żadnego ruchu i tylko po nieznacznem falowaniu zapadłej piersi możnaby poznać, że ból w nim nie zmartwiał, ale — żyje.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.