Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

Zrazu odczuwa się niemal oszołomienie.
Jeśli można zabłądzić, zgubić się pod rzęsistem światłem wśród ruin, to właśnie tu.
Ogarnia ogrom.
Idzie się wprost przed siebie, gdzie oczy poniosą, bez rozeznania kierunku i jedynie pod owem niezwyczajnem wrażeniem ogromu.
Dopiero po dłuższej chwili wyłania się możność oryentacyi, rozwagi i oceny.
Więc najpierw od strony wschodniej, od wnijścia, potężne propyleje. Zachowały się podstawy dwunastu kolumn przedsionka, zaś po obu krańcach od północy i od południa wznoszą się baszty.
Olbrzymia brama pomiędzy dwojgiem przejść mniejszych prowadzi do zewnętrznego podwórca. Ten był ongiś ozdobion okrężną kolumnadą, obecnie ścielą się po ziemi obłamki, gruzy... Z okólnych, wysokich ścian, Arabowie w wiekach średnich uczynili mury obronne.
Dalej szczątki portyku i drugi, obszerniejszy, bardzo rozległy dziedziniec.
Staje się w progu. Obezwładniło na chwilę niezmierne wrażenie wielkości – i ruiny.
Słońce oblewa złotym deszczem rumowisko strąconych gzemsów, ściennych płyt, kapitelów. Gdzieś ku środkowi wyłania się z tej powodzi szczątek olbrzymiego ofiarnego ołtarza. Na krańcu z lewej strony, osobno,