Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.

W miarę jak stygnie promienna żywość dnia, rosnący urok przypływa stamtąd tu do nas, od granicznego wału tajemnic do zapatrzonych oczu. Zdaje się, że te góry każą mówić w swojem imieniu, a pośrednikiem ich fala nieuchwytnych, przecież istotnych dźwięków, rzeka przypomnień... Wzdyma się, szemrze; w niewysłowionym sposobie do trąconego poczucia gada.
Chwilami jest w tem cudowny, ogromny poszept dalekich borów cedrowych; gdzieś w ostępach zastukały głucho topory cieślów króla Hirama. W ostępach wieków, nietylko kniei...
Płynie urok. Poczyna wołać już nie samem wspomnieniem, ale i pociągnięciem ku sobie tam... tam... Jakby syreny wynurzają się z fal obietnice. Brzmi śpiew o możliwości widzenia cudnych rzeczy. O jasnym śniegu na zszarpanych urwiskach gór, o wieczystym pośpiechu zdyszanych wodospadów, o błękitach wypełniających tam bajeczne doliny...
Usłucha się wołania.
Oto zaczarowane są myśli i serce człowieka na szereg następnych dni.

Wyjeżdża się z Baalbeku wczesnym, pogodnym rankiem. Na polach bujny, obficie zroszony jęczmień kołysze się, szemrze cicho. —