Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/358

Ta strona została uwierzytelniona.

jeziorną, wydostać się potrzeba na północne zbocze. Potem, jak wszędzie tutaj, nikła ścieżyna poprzez głaźne wertepy.
Słońce przygrzewa, naokół panuje smętna cisza.
Czasem z poza zakrętu ścieżyny wysunie się jeździec na pysznej, arabskiej klaczy. Cienkie, żylaste nogi stąpają jakby w tańcu; chrapy nieco rozdęte i prześliczne wygięcie szyi. Z pod czerwonej kulbaki wydostaje się czaprak wzorzysty, okrywający grzbiet cały aż pod nasadę długiego ogona.
Upływają godziny.
Wieś Aineta położona jest na płaskowzgórzu wysokiem, tuż u podstawy właściwego łańcucha Libanu.
Spiętrzył się wielki, strażniczy, płowy wał; na jasnem tle nieba odgranicza się linią rozłożystych wyniesień i wgłębień połamanych. Widnieją rozścielone, błyszczące płachty śniegu.
Niemal o każdem wyniosłem pasmie gór mniemać można, że jest- pierścieniem tajemnicy. Tembardziej tu w Libanie.
Jakaś przyśniona pewność w nas śpiewa, że ta surowa obręcz zamyka cudny świat...
Przedziwnie zamyśla się Liban w godzinie ostatniej przed wieczorem.
Słońce zapadło właśnie w te za obręczą ukryte, bajeczne kraje. Poniżej szczytów po-