i osły idą sznurem powoli; przechodzą, spuszczając się do Ainety.
W kierunku południowym w oddali, dopokąd jeszcze trwają poblaski dnia, widać w pośrodku skał, jakoby trójkąt błękitny jezioro Yammuni.
U kaskady kobiety ze wsi zbierają się po wodę. Napotyka się ładne twarze o typie nieoglądanym kędyindziej w tym kraju. Kasztanowate brwi, jasna płeć, jasne oczy. I włosy tegoż co brew koloru, bardzo obfite, splatane w dwa warkocze. Coprawda — dla ścisłości — splatane, lecz nie czesane, chyba w okolicznościach niezwykłej wagi.
Aineta jest wioską bardzo ubogą.
Przyległa do surowego łona skalistej, górskiej ziemi.
Zaledwo się na tem tle odznacza i to bynajmniej różnicą koloru. Szary kamień naokół, z tegoż kamienia sklecone czworoboki przykryte płaskim dachem zgoła bez okien; kryjówki raczej niźli mieszkalne domy.
Wały z nasypanych kamieni piętrzą się wzdłuż wąziutkich, bardzo krętych uliczek.
Kościołek wyróżnia się tylko większemi rozmiarami i tem, że pośrodku płaskiego dachu na słupkach wznosi się daszek, pod którym dzwon zawieszony.
„Churi,“ (ksiądz), bardzo chętnie odstępuje dom swój na nocleg dla podróżników.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/360
Ta strona została uwierzytelniona.