czalnych uczuć i drgnień związała się legenda czy bajka:
„Była sobie pewnego razu wędrowna polska dusza... Gdzież to, w którem miejscu, jak świat szeroki i długi, nie natrafiają się od stu lat z okładem takie nieukojone polskie dusze?
I jeszcze jedna rzecz powszechnie wiadoma...
Oto w godzinę śmierci ciał dusze polskie nie idą nigdy odrazu do nieba, czyśca, piekła, wogóle do jakiegokolwiek „zaświecia.“
Nieprzełamana moc każe im krążyć nad ziemią przez czas niemały. Możnaby sądzić, że upatrują czegoś, albo spodziewają się jeszcze, albo poprostu od pewnych miejsc na tej kuli oderwać się nie zdołają...
Niejednokrotnie, gdyby tylko umieć uważać, zarówno w pełni słońca, jak i w spokoju nocy usłyszałoby się ich wiew i lot...
Wyzbyły się ciał swych dawnych, ale mają świetlisty, rozwiewny kształt, jak wspomnienie...
I mają skrzydła gwoli tęsknemu okrążaniu...
Czasem orle, ale częściej jaskółcze, bowiem przeważnie sercami ich potrząsa niezagojony, „jaskółczy niepokój“...
Owóż było to wczesnym, ogromnie wczesnym rankiem, zaledwo poczęło się świtanie.
Liban, jeszcze nie potrącony odblaskiem
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.