po roztworzonem płaskowzgórzu El-Bika, aż hen! do przeciwległego łańcucha Antylibanu.
Nie oglądamy się jednak zbyt często; gna do góry wytężona ciekawość, przeczuwająca, radosna.
Ścieżyna zwróciła się na lewo. Jeszcze pół godziny mozolnego pochodu.
Kopyta końskie zagrzęzły, przebijając zlodowaciałą skorupę śniegu; teraz wszystka wyniosłość przed nami świeci się biało; aliści jest blizko, widnieje grzbietowa linia przełęczy; już kres, a raczej szczyt — na tę chwilę.
Trochę wysiłku, pospieszne wydźwiganie nóg i grzęźnięcie ponowne. Prędzej! prędzej! Odległość się raźno zmniejsza. Koń szarpnął się, wyskoczył.
Jesteśmy na wyżynie Dżebel-el-Arz.
Najcudowniejszy potop błękitu zalał przed nami świat. Falują w niewysłowiony sposób barwy tej wszystkie odcienie. Niebieskawa mgła rozpoczyna się zaraz, tuż z urwiskiem u naszych stóp, rzednieje na skalistych śmiałych występach, zwiera się znów ku dołowi.
Tajemniczym urokiem przesłoniła zieloność na stokach przepaścistego jaru.
Jar to jest czy dolina tak niezmiernie głęboka, że dno jej wrzyna się kędyś i z przed oczu przepada.
Niebiesko podnosi się brzeg przeciwległy,
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/369
Ta strona została uwierzytelniona.