Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/372

Ta strona została uwierzytelniona.

Cedrowy gaj, szczątek legendowego lasu...
Zjeżdża się po urwiskach mozolnie; potrzeba na to mniej więcej ze dwie godziny czasu.
Cudowny gaj pokrył wzgórze, które jest u stóp turni nazwanej Dahr-el-Kodib. Turnia naga, świecąca śnieżnym szczytem. Samo wzgórze dosyć wyniosłe...
Szczątek... Ale już — z odległości — te szczątkowe olbrzymy wysyłają nadjeżdżającym drobnym postaciom powitalny, rzeźwiący chłód, pełen uroczystego szumu. Już – pomimo ową odległość – zapanowała ponad głowami naszemi majestatyczna powaga.
Wnijdźmy. I – dożywajmy niezrównanego snu...
Godzina jest południowa. Nie czuć zwykłego o tej porze gorąca, przeciwnie ogarnia świeżość. Surowa świeżość podnosi się z tej ziemi i rzeźwi duszę człowieka.
Na murawie plączą się zwiewne cienie. — Gdzie przestrzeń cokolwiek odsłonięta, tam ponad rozsypanem, drobniutkiem kwieciem brzęczenie złotych pszczół.
U góry ptaszki, niewidzialne w gałęziach, wypełniają to ciemno-zielone przestworze cichą radością lekkiego, nieustannego świergotu.
Zapatrzeć się można wzwyż na przedziwnie prostopadłe konary; nadaje to tym potężnym drzewom swoistą, odrębną cechę.