Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/375

Ta strona została uwierzytelniona.

do uprawy przydatna stała się bujnym sadem. Szerokolistna roślinność wywołuje owo wrażenie świeżości powszechne tu a przemiłe.
Po urwiskach rosną obficie krzaki, obsypane złotawem, pachnącem, drobnem kwieciem. — Chwilami woń upaja.
Na lewo, tuz ponad bitym gościńcem, grunt się podnosi stopniami spiętrzonych, idących ku turniom wzgórz; na prawo, znowu tuż od poziomu gościńca, w falowaniu urwistem spada do głębin jaru. Zaś po obu stronach owe terasy ślicznie zielone. I po obu, tu, owdzie, niżej i wyżej poczepiały się ludzkie siedziby.
Mieszkańcy w znacznej części trudnią się jedwabnictwem i sadownictwem. Nie widać tu nigdzie ubóstwa panującego u wschodnich podnóży północnego Libanu. Przeciwnie, wykazuje się pewien dobrobyt, ruch, ożywienie. Licznie pobudowane są domki dla zamożnych gości z Bejrutu i Trypolisu, którzy tutaj co roku ściągają na letni pobyt, uciekając z gorących, morskich wybrzeży.
Droga wije się w nieustannych załomach. Głębiny jaru nurzają się w błękitnawej mgle. Na każdym zakręcie odmiana w cudownej grze kolorów. Ale także na każdym, jeżeli się wstecz obejrzeć, coraz groźniejsze zwieranie się grzbietów górskich pozostających za