Początki tej rzeki nazywano w starożytności „źródłami Adonisa.“
Coraz ludniej. Wzdłuż drogi „khany“ (zajazdy), w każdym otwarte przedsienie, kędy palacze i gracze spędzają długie godziny.
Jedne za drugimi wsie i miasteczka. Sady przybiegają do krawędzi gościńca, słychać szept zraszających strumieni.
Natomiast w przerwach, na przestrzeniach puściejszych, sterczą rzędy kaktusów sztywnych i opylonych, wyrażających rychliwość spiekłego lata.
Na jakieś kilkanaście kilometrów przed miastem (Bejrutem), zwracamy się na lewo i w górę, aż do miejsca, z którego widać, jak rzeka Nahr-el-Kelb rozszerzonem korytem stacza się do morza. Jeszcze wyżej, na skale, kute w głazach tablice z płaskorzeźbą i napisami asyryjskiemi. Ściana stromo zlatuje w dół. Tam w głębi, o jej podstawy odbijają się z krzykiem ciemno-niebieskie fale. Oczy wybiegły na bezmiar wód.
O zachodzie wjeżdża się do Bejrutu. Skończona podróż i prysnął czar.