Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

woczesnem, jeszcze małoletniem, i niewyraźnem państewkiem, a Helladą. I kto objawienia Hellady przyszedł tu dotknąć stęsknionem sercem, ten dla dzisiejszej Grecyi pozostaje tak obojętnym, jakoby jej zgoła nie uznawał, nie widział.
Płynie się szafirowym gościńcem Adryatyku...
Niewysłowione są dni i noce na morzu; niewysłowiony jest żywioł-ojciec, z którym gdy dusza obcuje, nalewa się do niej, jakby do wielkiej muszli, pełno tajemnych, a niewyczerpanych już szeptów i szumów.
Jak ta powierzchnia pod słońcem blaskami srebrnemi gra! Od granic horyzontu i linii wzdętej, ruchomej, żywej, po pochyłości stacza się ku twym oczom nieporównana rozlewna rzeka, najsłodsza, upajająca toń. Głosami srebrzystej radości pod słońcem śpiewa morze.
W stronie przeciwnej, gdzie tak prosto nie uderzają promienie, przestrzeń stała się niezgłębionym szafirem, przepaścią rzeźwych, leciutko wyniosłych, przepływających fal. Wyłania się z tych bezkresów oddech wilgotny, wielki, niewychwalonej nigdy świeżości i mocy.
Jest cichy szum, nawet w najcudniejszą pogodę.
Gdzieś na otchłaniach potrąciły się zlekka fale; następują kolejno kaskady słodkich zlewów. Na dalekościach, ale rytmicznie bliżej