Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

du, i wówczas ku błękitnemu morzu ścielą się urodzajne dolinki. Gęsto, jedne za drugiemi — winnice, albo sypnięte tu i owdzie gaje oliwne. Zdają się biedz przed siebie ku brzegom morskim te rozłożyste, szaro-zielone drzewa. Nie są, jak na Korfu, wspaniale wysokie. Trochę krępe, szeroko rozwidlają konary.
Mignęło po nich spojrzenie nasze. Ogarnia już nowe, biegnące, drzewne kępy. W pośpiechu dalej i dalej...
Leci obok spojrzenia myśl półświadoma, że one, te oliwki z szarawej, posrebrzanej zieleni — do naszych wierzb podobne.
Urodzajność pobrzeży słabnie; coraz większe przestrzenie zalegają zbocza skalne, jałowe; skąpą i do otwarcia trudną staje się macierz ziemia.
Zamigotało w słońcu skupienie budynków kamiennych, białych. Wysunięte to jest śmiało ku morzu.
Korynt.
Aliści nie ten dawny. Ślady starożytnego miasta znajdują się o sześć kilometrów dalej w głąb lądu. Tutaj nic... Przeniosła się tylko do nowego siedliska nazwa stara.
Poza Koryntem, w niewielkiej odległości, na lewo od toru kolejowego, zwierają się wysokie pobrzeża, znacząc koniec kanału. Okolica piętrzy się kamienista, biała; zbocza usła-