żyna, a na niej przeczyste, wprost zjawiskowe kolumny Partenonu.
❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ | ❀ |
Trzeba iść na Akropol w złote południe tutejszego dnia wrześniowego, w południa blask i żar. Kiedy się prawie nie spotyka turystów z czerwonymi „Baedekerami“ w ręku. Kiedy nikt tak bardzo przeszkadzać nie może. Trzeba się energicznie, a krótko opędzić napastującym przewodnikom, przekupniom kart widokówek i pamiątkowych kawałków marmuru, słowem — wszelkim szubrawcom natrętnego rodzaju.
Potem, gdy się już jest za bramą, nastaje pożądany spokój. Brama, tak zwana „Porte Beulé“ od imienia Francuza, który ją odkrył. Nie jest to miejsce wrót starożytnych, które, zdaje się, leżały nieco poniżej.
Oto wznosi się wprost przed nami przedziwna białość, rozigrana w złotych połyskach słońca. Wiodą ku Propylajom ogromne marmurowe, tu i owdzie poobłamywane schody. Były one, jak się zdaje, zbudowane w czasach późniejszych (w pierwszym wieku po Chrystusie), ale z materyału dawnego. Krom schodów wszędzie, po całej spadzistości, odłamy głazów szarych i marmuru.
Wstępuje się wolno, wolno... Widzi się