W orkiestrze szumi wiatr, zwiastun nadchodzącego chóru.
Oto już blisko; oto się wzbiły szepty jakby rytmiczne odgłosy śpiesznych kroków...
W skalistem łonie skarb leży, świadomość wszystkich kolejnych dni, bo niestarganem świadectwem wsiąkała obecność każdego z nich. W skalistem łonie zawarty, zgłuszony, echowy świat; z jego nagłych przejawień uwita dusza, którą żyje Areopagos w tragicznej przypomnienia godzinie.
Wzbiera tętno i rośnie; zaszemrało, wstał jęk. Tysiączne czucia zagrały tysiącami przeróżnych brzmień. Chyżej, szerzej, donośniej; zlanie tonów, pieśń, śpiewny zgiełk; rytmiczne odgłosy śpiesznych kroków: chór do orkiestry idzie.
Rozsunęła się wielka zasłona — czasu.
Widzicie błękitniejące w powietrzu smugi? Dymią się zlekka czczonych bogów ołtarze: Woń jest dokoła, rzeźwości powiew i wiosny. Patrzajcie, którzy możecie, bo oto tragedyi wstęp — szczęśliwy.
Jakie świetliste niebo, jakie na ziemi rozradowanie barwy; jakże cudowne są bogi ludu tego!
Nigdy ręka obłędna nie ulepiła potworu, przed którymby się ugięło błędne serce. Nie było wielogłowych, lub mnogoramiennych; nieludzkich nie było. Wszystkie na miarę
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.